sobota, 27 września 2014

Rozdział I - Namidessi Story

Po sali roznosiło się równomierne pikanie kardiomonitora, które nie ustawało już od czterech miesięcy.
Od czterech miesięcy wciąż wybijało ten sam, równomierny rytm, który mówił o tym, że organizm osoby do niego podłączonej wciąż funkcjonuje.
Jednak owa osoba nie daje żadnego znaku życia.
I tylko to ciche, równomierne pikanie dawało nadzieję, że wszystko wciąż może być takie samo jak przed wypadkiem.
Mimo, że brunetka nie poruszała się chociażby na milimetr, nie licząc jej klatki piersiowej, unoszącej i opuszczającej się podczas każdego oddechu.
I tak z minuty na minutę, z godziny na godzinę, z dnia na dzień.
Bez ustanku.
~*~

Mitsukuni, 29 sierpnia 2010r, 
godz. 4:24, szpital

Owa sala w szpitalu nie wyróżniała się niczym innym od reszty. Zwłaszcza biel w niej panująca, która aż raziła w oczy. Była ona obecna na łóżku, szafkach, wszystkich urządzeniach, do których była podłączona dwudziestoczterolatka… Stół w kącie pod oknem, krzesła przy nim i przy łóżku, zegar nad drzwiami… Żadna z tych rzeczy nie miała swojego koloru. Nawet stojak, gdzie z zawieszonej na nim butelki, powoli spływała kroplówka prosto do krwi Emi, która miała rozprowadzić ją po całym nieruchomym ciele, aby dać jej choć trochę energii. Mimo, że nieustannie ktoś przy niej przebywał, to panował tu spokój, który czasem stawał się nie do zniesienia.
Westchnąłem cicho, upijając kolejny łyk ohydnej kawy z automatu. Gdyby to chociaż zawierało w sobie minimalną ilość kofeiny i nie smakowało jak brudna woda... Ale zawsze to było lepsze niż nic.
Zwłaszcza, że byłem zmęczony.
Niechętnie wyjąłem telefon z kieszeni i wcisnąłem guzik, aby po chwili mógł mnie oślepić zbyt jasny wyświetlacz. Przymrużyłem powieki i po chwili odczytałem cyferki, które głosiły, że wybiła już 4:26. Ale nie było mowy bym zasnął. Zablokowałem klawiaturę i odłożyłem telefon obok. Od dłuższego czasu spokojny sen był tym, czego najbardziej mi brakowało.
Lecz jakbyście się czuli, gdybyście w każdej chwili mogli stracić połowę swojego życia? I to nie jest przenośnia. Ja mówię dosłownie. W końcu owa dziewczyna, spoczywające pośród białej pościeli, jest moją siostrą. Może to głupie, ale jednak prawdą jest, że bliźniaków łączy coś więcej.
Zawsze czułem, kiedy z Mei działo się coś nie tak. To po prostu były impulsy, czy coś w tym stylu. Ale jednak dawały sporo do myślenia. Zacisnąłem powieki i za jednym łykiem wypiłem całą zawartość papierowego naczynia.
Nie mogę jej tak po prostu stracić. Choć wiem, że to wszystko nie ma sensu. W końcu za pięć dni miną już cztery miesiące od tamtego wypadku. Lekarze też już nie mają chęci ani nadziei, że kiedykolwiek wybudzi się ze śpiączki.
Ale ja to wiem. Czuję, że to nie jest koniec. Że ona jest tylko uśpiona, ale nie całkowicie pozbawiona życia. Gdyby tak było, odczułbym to. W końcu gdy dostała pierwszy okres miałem mdłości. Gdy złamała rękę, poczułem dziwny prąd przechodzący przez ramię. I co najważniejsze: w dniu jej wypadku zemdlałem i od tamtego czasu dziwnie się czuję. Ta… Z pewnością powiecie mi, że przesadzam, albo za bardzo histeryzuję, ale to jest prawda.
Zgniotłem kubek w prawej dłoni, a lewą zacisnąłem na mojej koszulce w okolicy serca.
Od tamtego czasu czuję, jakby pewna część mnie była strasznie nieobecna. Ciągle chodzę rozkojarzony, nie mogę skupić się na jednej, konkretnej rzeczy…
Inni z pewnością powiedzieliby, że to zwykły zbieg okoliczności i wyobrażam sobie za dużo. Ale ja wiem, że to nasza wyjątkowa więź, która zaczęła się już w dniu naszego poczęcia.
Hah… Gdybym mówił to wszystko na głos… Musiałbym brzmieć naprawdę żałośnie. Jak z łzawej historyjki dla kobiet, jednej z tych, na które nie raz udało się Riri mnie wyciągnąć.
Przeczesałem dłonią włosy i spojrzałem na wolno unoszącą się i opadającą klatkę piersiową mojej siostry. To nie mógł być koniec. Ona na pewno nie tak chciałaby to wszystko zakończyć. Przecież miała tyle planów i marzeń…
Tak. Ta brunetka nie mogła usiedzieć w miejscu. Od zawsze była bardzo żywiołowa i towarzyska, kiedy ja, zwłaszcza w podstawówce, byłem bardziej cichy i spokojny. Byliśmy wtedy jak woda i ogień. Ona – silna, lubiąca przebywać w centrum uwagi, a ja słaby, starający się trzymać na uboczu. Ale ona nie mogła pozwolić, bym marnował swoje życie. Zawsze ciągnęła mnie do ludzi i ich towarzystwa. Nie chciała, aby ktoś przy niej był samotny.
Nigdy nie pozwoliłaby komuś odejść. A na pewno nie bez słowa.
Tak więc teraz ja nie mogę na to pozwolić.
W końcu jest tylu ludzi, którym na niej zależy. Ja, Kei, Feliks, Ritsuko… Chłopacy z zespołu, jej kumpele z uczelni… Wszyscy liczyli na to, że nie podda się na tym etapie. Wiedziałem, że w głębi duszy wiele osób szykowało się na najgorsze. Ale nie ja. Ja wiem, że tak nie będzie. Nie pozwolę na to.

Staring at the ceiling in the dark
Same old empty feeling in your heart

Kiedy przyszła, Hei już spał oparty o parapet z głową odchyloną do tyłu. I wcale nie dziwiła się, że był przykryty kocem. Często zastawała ten widok, kiedy to jej chłopak postanawiał zarwać nockę przy siostrze. W końcu po tylu tygodniach pielęgniarki, jak i lekarze, przyzwyczaili się do tego i dali sobie spokój z bezskutecznym wyganianiem do domu towarzyszów młodej Namidessi. Każdy chyba znał już tą czwórkę z imienia.
Szatynka, nie czekając dłużej, weszła do pokoju i podeszła do okna przy którym spał. Cicho postawiła swoją torbę na parapecie obok i pocałowała go w czoło, dokładniej przykrywając go kocem, zapewne przyniesionym przez jedną z pielęgniarek, która rano przechadzała się od sali do sali. Mimo tych wszystkich opinii… W szpitalach też pracowali ludzie, którzy widzieli tyle cierpienia, jak nikt inny.
Po chwili przeniosła swój wzrok na łóżko i tą spokojną twarz Emiko. Spodziewała się, że to będzie trudne, ale w końcu każdy będzie musiał się z tym pogodzić. Że to, co było, już nie wróci. Że przeszłość pozostanie tylko przeszłością i niczym więcej. Że ta dziewczyna wkrótce zajmie miejsce na cmentarzu obok swojej matki.
Ritsuko głośniej przełknęła ślinę, czując, jak jakaś wielka gula utknęła jej w gardle. Mimo, że niebieskooka była tylko siostrą jej chłopaka… To jednak się polubiły. Utrzymywały ze sobą dobre relacje i świetnie bawiły się w swoim towarzystwie. Choć, szczerze mówiąc, na samym początku obie były do siebie złowrogo nastawione. I trwało to do czasu, póki jednak nie upiły się na wspólnym sylwestrze w gronie znajomych. Po kilku ostrych słowach, wyznały, co leży im na wątrobie. A później? Tylko śmiały się ze swojej głupoty i zostały kimś na poziomie przyjaciółek, o co nie raz wkurzał się Tsuki. W końcu kto byłby zadowolony, gdyby dwie bliskie mu osoby spiskowały ze sobą? Chyba nikt.
Po dłuższej chwili zebrała śmieci, które zostawił po sobie Hei i wyrzuciła je do kosza. Naprawdę chciała mu pomóc. Ale za nic nie wiedziała jak. Więc po prostu była. Tak jak teraz. Starając się być jak najciszej, podeszła znów do niego i usiadła na krześle obok. Tak jak zawsze. W końcu tylko tyle mogła robić.
Każdy wiedział, jak kończy się odciągnięcie któregoś z braci dziewczyny, czy też Feliksa, od tej sali. To było wręcz niemożliwe. I do tego każdy z nich obwiniał się o ten wypadek, choć tak naprawdę nie była to niczyja wina. Szatynka przymknęła powieki, czując, jak silne ramię ją obejmuje. Nawet nie wyobrażała sobie, jak wielki ból chowa się w nich. Ile bólu w sobie noszą i wciąż odpychają w najdalszy kąt umysłu myśl, że to już nie potrwa długo.
I tak naprawdę każdy z nich ma rację. Bo przecież jutro, za tydzień, góra za miesiąc… to łóżko będzie czekało na kogoś, komu może tym razem będzie mogło pomóc.
Przecież jej życie z każdym dniem jest coraz bardziej sztuczne niż prawdziwe. Z każdą chwilą coraz większą rolę odgrywają aparatury, które podtrzymują jej istnienie.
Więc co by było, gdyby nagle to wszystko stanęło? 
Gdyby zabrakło prądu?
Gdyby… gdyby ich ojciec podpisał zgodę na odłączenie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz